Lekcje z pingwinem | Tom Michell

Przeczytanie książki o swoim ulubionym zwierzęciu, która jest prosto z życia wzięta, a nie zapisania w jakiejś encyklopedii czy Wikipedii, jest swego rodzaju zaszczytem i niezwykłą przyjemnością. Moje serce należy i już zawsze będzie należeć do tych wspaniałych nielotów, a prawdziwa historia jednego z nich została pięknie opisana w ,,Lekcjach z pingwinem" Toma Michella.


Lata 70 ubiegłego wieku. Urlop pana Michella dobiegał końca. Aby uwiecznić swój pobyt w Urugwaju, mężczyzna wybrał się na spacer jedną z plaż. Tam, pośród setek martwych ciał, znalazł jedynego żywego pingwina, którego postanowił uratować. Zabrał go do hotelu i obmył z ropy, która pozbawiła życia inne ptaki. Tego dnia żywot obydwu przedstawicieli dwóch rożnych gatunków zmienił się o 180 stopni. Byt Juana Salvadora i Toma Michella już nigdy nie miał być taki sam. Ich przyjaźń na śmierć i życie udzieliła wszystkim wielu prawdziwych lekcji. Lekcji, które ukształtowały ich charaktery i zmieniły na lepsze.

Jak już wyżej wspomniałam, sięgnęłam po tą powieść ze względu na pingwiny, które ubóstwiam. Myślałam, iż będzie to lekka obyczajówka, która dużo w moim poglądzie na świat nie zmieni. Zyskałam coś kompletnie innego. Trzymałam w dłoniach wartościową i pouczającą historię, która dosłownie była z życia wzięta, bo wydarzyła się naprawdę.

Sądziłam, że będzie w niej dużo dialogu i mało opisów. Kolejny błąd. Można powiedzieć, że powieść ta jest formą biografii. Co za tym idzie, znajdziemy tu praktycznie same informacje, czasem przeplatane urywkami rozmów. Czy to źle? Wręcz przeciwnie! Autor prostym językiem świetnie manewrował pomiędzy kolejnymi zdaniami. Książka wcale nie była nudna, a brak konwersacji bohaterów nadrabiał genialny styl autora, który samymi kolejnymi słowami oferował nam wspaniałe doznania. Z tyłu głowy marzyłam, żeby przenieść się do St. George' Collage i towarzyszyć pingwinowi w jego interesującym życiu. Powieść ta ani trochę nie była wulgarna i brutalna. Jej lekkość i pogoda ducha idealnie wpasowała się w ten jeszcze wakacyjny klimat. Prosta konstrukcja zdań i nieskomplikowane słownictwo pozwoliły mi przeczytać ją w trakcie dwóch dni. Nie myślcie sobie również, że pochłania się ją w mgnieniu oka, ponieważ jest taka delikatna i niezobowiązująca. To raczej ona pochłania czytelnika i nie chce dać mu świętego spokoju do ostatniej kropki (i długo po niej) i nie da się po prostu od niej odkleić.

Nie raz czytając ,,Lekcje" zwijałam się ze śmiechu. Michell ma świetne poczucie humoru i cała książka przesiąknięta jest wspaniałą atmosferą argentyńskiego życia. Na temat postaci tutaj uwiecznionych nie będę się długo rozwodzić. Jako że ta historia nie jest fikcją literacką, a prawdziwym życiem, nie mogę powiedzieć nic złego na temat kreowania bohaterów. Oczywiście zostali oni bardzo dobrze przedstawieni, przez co od razu ich obrazy stawały mi przed oczami. Każda osoba, nieważne czy uczeń czy pracownik, była swoista i szczera.

Zakończenie. Za koń cze nie. Dobiło mnie. Zakręciły mi się łzy w oku. To, jak autor opowiedział jego przygodę z pingwinem towarzyszem. To, jak ją zakończył i odnowił. To, co myślał o tym, co przeżył. To było szczere i niewyobrażalnie prawdziwe. Miałam ochotę przenieść się do Toma i uściskać go, pogratulować mu i po prostu powiedzieć mu, że jest wspaniałym człowiekiem.

Dlaczego wspaniałym? Nie poszedł dalej. Wziął pingwina i go uratował. Był to jeden z lepszych gestów w jego życiu. Gestów, które pozwoliły mu napisać taką świetną książkę, którą polecam wszystkim. 








,,Jak to możliwe, że zwyczajny pingwin przynosi pociechę każdemu, z kim się zetknie?"














//h.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Książkowce , Blogger